piątek, 22 maja 2015

Rozdział 3

Bezimienny

Zawsze się zastanawiałem, co przyciągało ludzi do Nowego Jorku. Sława, pieniądze a może „Amerykański Sen”? Na każdym kroku można było spotkać ich tysiące, tworzących zbity strumień. Wśród nich byli niewinni turyści i doświadczeni biznesmani. Jednak również na ulicach można było spotkać wiele artystów i żebraków. Nie rozumiałem t jak ludzie z własnej woli chcieli tu przyjeżdżać. Tak, to piękne miasto, to prawda. Ale nie było przyjazne dla nikogo. Połykało cię w całości i, jeżeli nie umiałeś się z nim odpowiednio obejść, kończyłeś na dnie łańcucha pokarmowego. Byłeś nikim.



To zawsze mnie przerażało. Od kiedy tylko pamiętałem wychowywano mnie i moje rodzeństwo w wierze, że jesteśmy niezwykli. Że nasze talenty sprawiają, że jesteśmy wyjątkowi. Jednak, jak później się okazało, talent nie warunkował sukcesu. Ciężka praca stała się codziennością wraz ze wszystkimi jej „urokami”. Palce miałem opuchnięte, czasem nawet posiniaczone. Ale ćwiczyłem, przynajmniej osiem godzin dziennie. Najpierw pianino, potem skrzypce. Miałem również krótki epizod z klarnetem i fletem, jednak to nie było to.

Nie do końca byłem pewien kto zasiał we mnie te ziarno strachu przed zapomnieniem. Zawsze wydawało mi się, że była to wina moich rodziców. Ich ambicje były horrendalne. Musiałem przynajmniej dorównać bratu, który w wieku 22 lat kończył habilitację na wydziale matematyki w Yale. Łatwo można było dojść do tego, że nigdy nie będę w stanie mu dorównać. Nawet jeżeli następnego dnia zagrałbym w Carnegie Hall, im ciągle byłoby za mało.

Zimne powietrze poranka wypełniło moje płuca razem z pobudzającym zapachem świeżo zaparzonej kawy. Było wciąż bardzo wcześnie i, mimo tego, że nie lubiłem tego naparu, wyjątkowo potrzebowałem dużej dawki kofeiny, aby zacząć dzień. Słońce jeszcze nie wstało, więc blask drapaczy chmur jako jedyny, oprócz latarni ulicznych, rozświetlał nocne niebo. Ciągle padający śnieg dodawał temu krajobrazowi jakiegoś dziwnego uroku, rozszczepiając światło na budynkach i tworząc magiczną aurę.

Przez opady, normalny dźwięk samochodów jeżdżących przez miasto został wyciszony. Nie do końca byłem pewny czy powodem była izolacja dźwięku czy po prostu ludzie porzucili swoje pojazdy i zostali w domach. Mimo wszystko, właśnie teraz mogłem cieszyć się niespotykaną dla Nowego Jorku ciszą. Było to miłą odmianą w porównaniu z natłokiem wydarzeń i dźwięków wczorajszego wieczora.

Dopiłem ostatni łyk kawy i odstawiłem kubek na stolik. Zamknąłem jednym ruchem okno, odcinając mój pokój od chłodnego powietrza. Sięgnąłem po książkę, którą wczoraj kupiłem. Przed snem udało mi się przeczytać jej sporą część. Miałem nadzieję, że mnie uśpi po kilku słowach, jednak akcja wyjątkowo mnie wciągnęła. Teraz zostało mi już jakieś 70 stron i chciałem je skończyć, zanim będę musiał wyruszyć do szkoły.

Jako, że nigdy nie sięgałem po literaturę kryminalną, nie miałem pojęcia czy książkę można zaliczyć do tych dobrych czy gorszych. Sama historia była na tyle ciekawa, że oderwała mnie od moich rozmyślań na temat problemów rodzinnych. Powieść czytało się wygodnie, język był przystępny, 

a styl pisarza dość tajemniczy, co utrzymywało mnie w nieznanym do tej pory stanie napięcia. Nie miałem pojęcia, co może się stać za chwilę, co doprowadzało moje serce do szybszego bicia.

Sprawa ciągnęła się już od dłuższego czasu. Główny bohater zaczął czuć presję czasu i mocną irytację z powodu swojej nieudolności. W końcu udało mu się zdobyć odpowiednie uprawnienia, aby dotrzeć do miejsca pobytu mordercy. Lecz przez swoje niedbalstwo razem z partnerem wpadają w pułapkę. Jednak w ostatnim momencie zostają uratowani przed śmiercią. Wtedy ich wybawca zabił przestępcę, sam popełniając samobójstwo. Książka skończyła się w najmniej odpowiednim momencie. W mojej głowie wciąż kłębiły się setki pytań, na które nie dostanę odpowiedzi.

Mimo, że nie lubiłem tego gatunku, książka całkiem mi się spodobała. Jednak ciągle wolałem sięgać po tak zwaną „literaturę klasyczną”, zazwyczaj z XIX wieku lub początku XX.

Posmakowałem jej w pierwszej klasie szkoły muzycznej, kiedy nasz świeżo upieczony nauczyciel literatury, pan Jones, zaczął czytać „Doktora Jeckylla i Pana Hyda” Roberta Louisa Stevensona. Świat tam opisany był tak niezwykły, tak inny od tego, który znałem i który pojawiał się we współczesnych książkach. Jego magia, mimo niezbyt umiejętnego czytania nowego belfra, sprawiła, że nie mogłem się od niego oderwać już od blisko czterech lat. A książek z tamtych czasów było cięgle tak wiele.

Słabe światło zaczęło rozświetlać mój ciemny pokój. Nie było ono o wiele mocniejsze od iluminacji drapaczy chmur, jednak bezapelacyjnie słońce podniosło się ponad horyzont. Wyglądając przez okno zobaczyłem ciężkie chmury, z których bez przerwy padał śnieg, tłumiąc promienie słoneczne.

Wstałem z fotela i odłożyłem świeżo przeczytaną książkę na półkę. Wyróżniała się na tle innych tytułów z mojej kolekcji, jednak nie żałowałem, że po nią sięgnąłem. Była ciekawym przerywnikiem na mojej drodze do poznania w jak największym stopniu literatury klasycznej.
Nagle, bez ostrzeżenia, poczułem silne ssanie w brzuchu, a mój żołądek zaburczał głośno. Westchnąłem i ruszyłem niechętnie w stronę drzwi. Musiałem stawić czoła moim rodzicom szybciej niż tego chciałem czy byłem na to przygotowany. Jednak zanim dotknąłem klamki, same się otworzyły, a do mojego pokoju wpadła rozentuzjazmowana Emma, ciągle w piżamie i z roztrzepanymi włosami.

- Odwołali nam dzisiaj lekcje! – krzyknęła radośnie i rzuciła mi się na szyję w uścisku. – Jednak ten śnieg na coś się przydał!

-Ej – wydyszałam, próbując powstrzymać śmiech. – Puszczaj!

Mimo tego, że była ode mnie młodsza o prawie 7 lat, jej siła ciągle mnie zadziwiała. Teraz z trudem łapałem oddech, próbując wyrwać się z jej morderczych objęć. Dopiero po chwili się zreflektowała i mnie puściła, ciągle się uśmiechając. Jednak mimo tej euforii, widziałem, że oczy miała lekko podpuchnięte, a białka miały ciągle różowawą barwę.

- Jak się dzisiaj czujesz? – zapytałem mierzwiąc jej włosy i kierując się razem z nią do wyjścia. 

Mina lekko jej zrzedła.

- Lepiej, ale mam już dosyć tych ich kłótni – mruknęła cicho. – Z tygodnia na tydzień jest gorzej, boję się, że może dojść do najgorszego.

- Do rozwodu? – zapytałem. Zgodziła się kiwnięciem głową. – Nie martw się. Mama jest silna, na pewno sobie z tym wszystkim poradzi jeżeli jej pomożemy.

Pokiwała zgodnie głową i stanęła u szczytu schodów. Napad złego humoru jakby minął, a chęć do zabawy i figlowania znów się pojawiła.

- Ścigasz się? – spytała, z łobuzerskim uśmieszkiem. – Ostatni pomaga Matyldzie przy zmywaniu!

I ruszyła schodami w dół na złamanie karku. Pokręciłem głową, jednak zaraz również za nią popędziłem, przeskakując kilka stopni naraz. Słyszałem przed sobą jej śmiech. W tamtym momencie oddałbym wszystko, żeby z taką łatwością móc się pozbyć żałosnych myśli, które zawsze zajmowały mój umysł. 

Dotarłem na dół tuż za Emmą, która aż trzęsła się ze śmiechu. W tym samym momencie usłyszałem głośne, pełne dezaprobaty chrząkniecie ojca z jadalni. Wypuściłem głośno powietrze, a moja siostra zamilkła. Na jej twarzy natychmiast pojawił się strach. Przez otwarte drzwi zauważyłem, że czyta dzisiejszą gazetę popijając kawę z filiżanki. Popatrzyliśmy po sobie z Emmą. Chciałem jej posłać tyle pewności siebie, ile miałem, mimo, że nie była to jakaś imponująca ilość.

Wszedłem powoli do pomieszczenia, a za mną przydreptała siostra. Oprócz ojca siedziała tam mama, w krótkim szlafroku, z niezadbanymi włosami i zapadniętymi rysami twarzy. Jej oczy były podkrążone i mocno opuchnięte, a białka były mocno czerwone. Jej skóra przybrała ziemisty, niezdrowy odcień. Popijała jakąś ziołową herbatę, a za każdym razem, kiedy podnosiła filiżankę, jej dłoń drżała.

Mimo, że kłótnie były czymś normalnym w naszej rodzinie, ciągle miałem ich dość. Ciche dni nie trwały długo, jednak mama strasznie przeżywała każdą minutę ciszy. Do tego przez izolację w domu zaczęła chorować na schorzenia psychiczne. Jednak ojciec zwykł tego nie zauważać. Zazwyczaj nocami po kłótniach mama wypłakiwała sobie oczy, a rano wyglądała tragicznie. Od dawna odciągałem Emmę od ich konfliktów, jednak nie mogłem co tydzień jadać śniadania z młodszą siostrą z dala od domu.

- Dzień dobry, mamo. Witaj ojcze – powitałem go chłodno.

Zza wielkiej gazety nie usłyszałem odpowiedzi, a zapłakane oczy mamy dopiero zwróciły się w naszym kierunku. Razem z siostrą usiedliśmy zgodnie po jej obu stronach, po przeciwnej stronie stołu niż siedział ojciec. Mama ciągle popijała herbatę, podtrzymując filiżankę drugą ręką, żeby jej nie wypadła.

Cisza wlokła się nieznośnie. Ciężka atmosfera odpędziła mój apetyt, a w gardle poczułem wielką gulę. Sięgnąłem bez przekonania po tosta i zacząłem go smarować. Po dłuższej chwili ojciec złożył gazetę i ruszył w stronę schodów na górę. Czyżby on również dostał wolne? Poczekałem chwilę dopóki nie zniknął, aby móc spokojnie zadać pytanie mamie.

- Ma wolne? – zapytałem, wskazując ruchem głowy w stronę, gdzie zniknął ojciec.

Mama niechętnie kiwnęła głową.

Zacisnąłem zęby. To było okropne. W jedyny dzień, kiedy mogłem się cieszyć możliwością zostania w domu, zostałem w nim uwięziony. A znikąd pomocy.

Przełknąłem ostatni kęs grzanki, który smakował jak styropian. Bez słowa odszedłem od stołu, nie chcąc pogorszyć sytuacji. Podświadomie miałem już obmyślony plan jak wyrwać się z tego chorego miejsca. W mojej głowie powstawała mapa, jak tam dotrzeć. Szybko wróciłem do swojego pokoju i wrzuciłem kilka najważniejszych rzeczy do torby. Wyciągnąłem z szafy gruby szal i rękawiczki, mając nadzieję, że mole ich nie zjadły. Leżały tam od przeszło 5 lat.

Zbiegłem po schodach i ruszyłem w stronę drzwi. Zacząłem już ubierać płaszcz, kiedy z kuchni dobiegł mnie słaby głos mamy.

- Nie wychodź w taką pogodę – powiedziała cicho. – Rozchorujesz się.

- Rozchoruję się w tym domu – powiedziałem pod nosem, żeby mama nie usłyszała.

- O której wrócisz? – zapytała po chwili ciszy, niewiele głośniej.

- Za kilka godzin, powinienem być na obiedzie – powiedziałem otwierając drzwi. Śnieg ciągle padał, jednak dostrzegłem, że wiatr zelżał. Może ta podróż nie będzie aż tak nieprzyjemna, jak się obawiałem? – Do zobaczenia!
***
Dzwonek wesoło zadzwonił, kiedy otworzyłem drzwi księgarni. Fala ciepła uderzyła mnie, odmrażając części mojej twarzy i przywracając w nich czucie. Mimo, że większość trasy przejechałem metrem, krótki spacer zmroził mnie do szpiku kości. Ręce i stopy, mimo porządnego przyodziania, były sztywne i lodowate. Rozwiązałem zgrabiałymi dłońmi szalik i zerknąłem kto stał za kontuarem.

- Cześć, Marry – przywitałem się z dziewczyną. – Dziadek pozwolił ci w końcu zająć się sklepem?

- Pogoda unieruchomiła go dzisiaj dwa piętra wyżej – powiedziała z kwaśną miną, pokazując brodą na sufit. – A mi odwołali wykłady, więc przyszłam zająć się sklepem.

- Masz u mnie za to kawę – powiedziałem, stawiając przed nią papierowy kubek z jej ulubionej kawiarni. Popatrzyła na niego łakomo. – Twoja ulubiona.

- Coś ty dla mnie taki miły? – zapytała, patrząc to na mnie to na kubek. Jej oczy zwęziły się podejrzliwie. – Czego chcesz?

- Chcę się tutaj ukryć na kilka godzin – powiedziałem, ogrzewając sobie ręce gorącym oddechem.

- Znów kłótnia? – zapytała sceptycznie.

To było właśnie najbardziej irytująca cecha Marry – umiała praktycznie czytać w myślach. Od kiedy tylko pamiętałem interesowała się mową niewerbalną. Bacznie obserwowała każdy ruch czy spojrzenie swojego rozmówcy i w kilka chwil umiała go rozszyfrować. Jednak moim zdaniem to nie była tylko wiedza – zawsze miała coś na kształt intuicji. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem i przychodziłem do sklepu z resztą rodziny, ona zawsze umiała zauważyć co jest nie tak.

- Jakbyś zgadła – mruknąłem, zdejmując płaszcz i rzucając go na zaplecze. – To jak? Przetrzymasz mnie?

- Nie ma problemu – powiedziała wzruszając ramionami. – Ale będę uczyła nowego pracownika, więc nie pałętaj się pod nogami.

- Jesteś chodzącą świętą – powiedziałem, posyłając jej uśmiech. Zdjąłem kilka opasłych woluminów z fotela w kącie i usiadłem na nim. – Przyszło coś, co mogłoby mnie zainteresować?

- Tym razem kilka ruskich książek – powiedziała, wskazując stertę najbliżej mnie. Po chwili wyraźnej konsternacji znów się odezwała. – Ciągle nie rozumiem co ty w nich widzisz.

- A przeczytałaś kiedyś chociaż jedną?

- Nie.

- To jak przeczytasz, to się dowiesz.

Nie zwracając uwagi na jej gniewne prychnięcia, zabrałem się za lekturę książki, która leżała na szczycie stosiku – „Bracia Karmazow” Fiodora Dostojewskiego. Dużo o niej słyszałem, jednak nigdy nie udało mi się jej dostać. W przeciętnych księgarniach cena była mocno zawyżona, a jakoś nie miałem ochoty wypożyczać jej z biblioteki. Żyłem według zasady, że niektóre książki po prostu muszą być w moim posiadaniu.

Była to historia ojcobójstwa ukazana z perspektywy trzech braci, w różnym stopniu odpowiedzialnych za morderstwo. Każdy z nich miał wyrzuty sumienia oraz w inny sposób odbierał skutki swojej zbrodni.

To była trzecia książka Dostojewskiego po którą sięgnąłem i, tak jak „Zbrodnia i Kara” i „Biesy”, była strasznie ciężka. Autor sięgał po wiele trudnych zagadnień próbując pokazać jak najpełniej naturę człowieka, zagłębiając się w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Książka była wciągająca, jednak niezwykle czasochłonna, przez przymus zrozumienia dość archaicznego języka czy długie rozważanie poruszonych aspektów. Co rusz łapałem się na tym, że czytałem po raz kolejny te samo zdanie i nic z niego nie rozumiałem.

Byłem dopiero na 30 stronie, kiedy dzwonek nad drzwiami oznajmił przybycie nowej osoby. Zimny wiatr wkradł się do pomieszczenia przez otwarte drzwi razem z kilkoma płatkami śniegu. Oderwałem na chwilę wzrok od lektury, aby móc mu się lepiej nowoprzybyłemu.

Chłopak wszedł do sklepu strzepując z białych włosów płatki śniegu. Uśmiechnął się szeroko na widok Marry pokazując przy tym irytująco perfekcyjny rząd białych zębów. Kiedy podszedł bliżej do lady dostrzegłem, że ma azjatyckie rysy twarzy, a w jego uszach błyszczały kolczyki. Kiedy na mnie spojrzał, od razu wróciłem do czytania tekstu. Czułem się niepewnie, kiedy osoba przeze mnie obserwowana odwzajemniała spojrzenie.

- Znów się spóźniłeś – powiedziała kpiąco Marry. – Myślisz, że za co mój dziadek ci płaci?

- Witaj, Marry – powiedział radośnie, podchodząc do niej za kontuar i opierając się o blat. – Jak zwykle pięknie wyglądasz.

- Och, nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek – prychnęła. – Jeszcze raz się spóźnisz, a zacznę szukać nowego pracownika.

Mimo jej aparycji, wiedziałem, że słowa nowego pracownika mile ją połechtały. Potwierdzeniem tego był delikatny rumieniec, który zawitał na jej twarzy.

Z nieznanych mi przyczyn, pojawienie się tego chłopaka kompletnie zmieniło atmosferę panującą w księgarni. Mimo ciągłej wysokiej temperatury, jego przybycie sprawiło, że w pomieszczeniu zrobiło się jakby cieplej. Marry, zazwyczaj chłodna i opanowana, pozwalała sobie na trochę więcej luzu. Nawet powietrze wydawało się zmieniać swój zapach. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.

Chciałem czytać, jednak po kilkukrotnym przeczytaniu jednego zdania, poddałem się. Zacząłem się dyskretnie przyglądać temu, co się dzieje przy kasie fiskalnej. Co chwila słyszałem głębokie westchnięcia Marry, która bezskutecznie próbowała przyuczyć chłopaka do obsługi starej maszyny.

- Teraz który przycisk? – zapytał.

- Mówiłam ci już chyba z dziesięć raz, że ten po prawej – mruknęła, lekko zdenerwowana.

- A może po prostu zmuszam cię do mówienia, bo lubię dźwięk twojego głosu? – zapytał, puszczając do niej oko. Dziewczyna przewróciła oczami. Chłopak zaśmiał się cicho i wrócił do swojej pracy. – Ale po mojej czy twojej prawej?

- Twoja prawa, to moja prawa – powiedziała, zakładając rękę na rękę. – Lepiej się pospiesz, jeszcze musimy przerobić kilka innych rzeczy zanim nas kompletnie zasypie.

Chłopak wzruszył ramionami i bez problemu obsłużył kasę. Uśmiechnął się szeroko do Marry, której zaczęła pulsować żyłka na czole.

- To mam teraz przerwę? – zapytał z nadzieją. – Mam ochotę na herbatę.

- O nie, mój drogi – powiedziała Marry tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Teraz to ty poukładasz ładnie te wszystkie książki, które wczoraj rozsypałeś.

- Wszystkie? – zapytał. Wydawał się wyraźnie zaniepokojony.  Zauważyłem, że posłał w moją stronę szybkie ukradkowe spojrzenie.– Ale ich jest trochę dużo…

- Było bardziej uważać jak rozkładałeś je na półkach – Zwróciła się w moją stronę. – Will, masz ochotę na herbatę?

- Tak, z chęcią – przytaknąłem. – Chcesz, żebym ci pomógł?

- Nie, lepiej pilnuj tego łazęgi, żeby nic więcej nie zmajstrował – powiedziała wyniosłym tonem, ale na jej ustach majaczył krzywy uśmiech.

Marry zniknęła na zapleczu, a nowy pracownik z miną męczennika ruszył ku jednej z przewalonych stert. Próbowałem znów wrócić do lektury, ale hałas, który robił przy układaniu książek skutecznie mi to uniemożliwiał. W końcu odłożyłem książkę i zacząłem go obserwować. On również na mnie spojrzał.

- Jakim cudem na wiedźma jest dla ciebie taka miła? – zapytał teatralnym szpatem.

- Słyszałam to! – Dobiegł nas wkurzony głos Marry. Twarz chłopaka lekko się skrzywiła, ale po chwili znów pojawił się na niej uśmiech.

- Wiesz – powiedziałem, zastanawiając się nad adekwatną odpowiedzią. – łączy nas swoista więź, coś jak pakt.

- Pakt? – zapytał zdziwiony, unosząc jedna brew do góry. – Wiedziałem, że jest czarownicą!

- Nie przeginaj! – Znów usłyszeliśmy dźwięk głosu dziewczyny.

- Nie taki pakt – powiedziałem szybko, próbując wyprowadzić go z błędu. – Po prostu wiemy o sobie trochę za dużo. To nas trzyma razem. A do tego przychodzę tu od kiedy tylko pamiętam.

Chłopak patrzył na mnie przez chwilę nieprzytomnie, a potem uśmiechnął się i wrócił do układania książek. Między nami zapadła głucha cisza przerwana dopiero wkroczeniem Marry niosącej trzy kubki z herbatą. Nowy pracownik wychynął zza regałów i ruszył ku dziewczynie.

- Jednak o mnie pomyślałaś! – zawołał radośnie zabierając tacę z jej rąk i stawiając ją na kontuarze. – To mam przerwę?

- Tak – powiedziała dziewczyna biorąc niebieski kubek. – Wolałabym uniknąć zalania herbatą większości pozycji.

- Oj, nie przesadzaj – Machnął niecierpliwie ręką. – Wczoraj przypadkiem mi się wysypały te książki.

- Ta, jasne – mruknęła Marry. – Częstuj się, Will.

Wziąłem swój czarny kubek. Delikatny aromat herbaty świetnie pasował do zapachu tego miejsca. Miałem ochotę znów wziąć książkę w dłonie i próbować poczytać, jednak chciałem uniknąć, tak jak zauważyła Marry, ubrudzenia jej. Szacunek do książek wpajano mi od maleńka, więc nie mogłem sobie wyobrazić popijania herbatki do lektury.

- Marry, muszę ci przyznać – odezwał się po dłuższej chwili chłopak. – Ta herbata jest serio świetna.

- Wiem, bo ja ją robiłam – wyznała dziewczyna, posyłając mu wyniosłe spojrzenie. Uśmiechnąłem się pod nosem, tak jak nowy pracownik.

- Dobra, bo zaraz popadniesz w samo zachwyt – powiedziałem, pociągając łyk napoju z kubka.

- Nie przesadzaj – zauważył chłopak. – Każda kobieta musi kochać samą siebie, bo inaczej to może się źle skończyć.

- Widzisz, Will? – powiedziała wskazując dłonią na nowego pracownika. – Czemu nie zauważasz tak oczywistych rzeczy?

- Bo jestem facetem – mruknąłem.

- Najbardziej banalny argument świata – odpowiedziała, również pociągając łyk herbaty. – Siedzisz godzinami z nosem w książkach i stać cię na coś takiego?

- Najwyraźniej za mało – Wzruszyłem ramionami. – Wiesz, skrzypce i pianino same na sobie nie będą grały.

- Dobra, rozumiem – powiedziała wykonując niecierpliwy gest ręka. – Właśnie, kiedy w końcu coś dla mnie zagrasz? Proszę cię o to od lat.

- Jak wysupłam trochę wolnego czasu – powiedziałem, uciekając od niej wzrokiem.

- Ej, nie kłam! – zawołała i dała mi jaskółkę w bok.

- Grasz na skrzypcach? – zapytał chłopak. Wydawał się być pod wrażeniem.

- Tak – potwierdziłem, kiwając głową. – Od 10. roku życia.

- Wow, szmat czasu – przyznał. – Chciałbym umieć na czymś grać.

- Przecież już umiesz – wtrąciła zgryźliwie Marry. – Perfekcyjnie dopracowałeś grę na nerwach.

Uśmiechnąłem się, słuchając ich przekomarzania. Miło było znaleźć się w miejscu, gdzie relacje z innymi ludźmi były łatwe. Nawet rozmowa z tym nowym chłopakiem, którego imienia ciągle nie znałem, wydawała mi się naturalna i niewymuszona. Co jakiś czas wtrącałem w ich dyskusję własny komentarz, a od czasu do czasu parskałem śmiechem. Chętnie słuchałem, co mieli do powiedzenia, a nie tak jak zazwyczaj, tylko udawałem, że słuchałem.

Dopiero dźwięk dzwonka u drzwi oderwał nas od dyskusji na temat flash mobów, które są planowane na nadchodzącą wiosnę. Byłem mile zaskoczony faktem, że znalazłem kompanów, którzy również się interesowali tym rodzajem artystycznej improwizacji. Jednak Marry musiała obsłużyć klienta.

- Kurde, nie miałem pojęcia, że jest tyle do zrobienia w Nowym Jorku – przyznał mój nowopoznany towarzysz. Poszliśmy razem na zaplecze odnieść kubki po naszej herbacie. Do tego nie chcieliśmy przeszkadzać Marry.

- To jedna z niewielu dobrych rzeczy w tym mieście – powiedziałem, uśmiechając się krzywo. Lawirowałem między rzędami książek, aby dotrzeć do niewielkiego zlewu na końcu niewielkiego pomieszczenia. Tuż obok były drzwi prowadzące na wyższe piętra.

- Tak uważasz? – zapytał. Założył rękę na rękę i oparł się o ścianę, obserwując jak zmywam naczynia. – Ja tam ciągle nie mogę nadziwić się temu miastu. Ono nigdy nie śpi.

- Nie uważasz, że to trochę przerażające? – Wziąłem ścierkę i zacząłem wycierać kubki. – O każdej porze dnia i nocy wszędzie jest mnóstwo ludzi, którzy ciągle coś robią. Jak robotnice w ulu.

- W sumie coś w tym jest – przyznał, łapiąc się za brodę i przybierając pozę myśliciela. Poczułem jak kąciki ust same mi się podnoszą do góry. – Ale to też jest według mnie piękne. Chaos tego miasta jest niezwykły, aż w pewnym momencie można go uznać za ład.
- Nie lubię chaosu – powiedziałem.

- Wyglądasz na taką osobę – odpowiedział i wyszczerzył do mnie zęby. W tym samym momencie usłyszałem, jak jego żołądek wydał głośny dźwięk. – Ups, chyba zgłodniałem.

Wtedy przypomniała mi się obietnica, którą dałem mamie. Nerwowo zerknąłem na zegarek. Zbliżała się 13. W księgarni kompletnie zapomniałem o upływie czasu i o mojej rodzinie.

- Muszę już iść – powiedziałem niechętnie. – Jestem umówiony.

- A już miałem nadzieję, że pójdziesz po jakiś lunch na wynos – wyznał, krzywiąc się lekko. – I do tego jak ja sobie poradzę z Marry?

- Dasz sobie radę – pocieszyłem go. – Nie jest taka zła na dłuższą metę.

- Łatwo ci mówić – prychnął. – Sam się stad ewakuujesz, a ja muszę z nią zostać sam na sam.

Podniosłem płaszcz i zacząłem go ubierać. Szczelnie obwiązałem się szalikiem i założyłem starannie rękawiczki. Nie miałem pojęcia jaka pogoda panowała teraz na dworze.

- To do zobaczenia – powiedziałem. – Mam nadzieję, że jednak zostaniesz tutaj na dłużej.

- O to się nie martw – Uśmiechnął się. – Z tym sobie poradzę.

Już wychodziłem z zaplecza, kiedy przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz. Zdziwiłem się, że dopiero teraz zaczęła mnie tak nurtować.

- Ale jeszcze zanim wyjdę – zacząłem. – powiedz mi, jak masz na imię?

Zdziwiło mnie jak jego twarz natychmiast się zmieniła. Oczy zrobiły się nieprzytomne, a uśmiech stał się smutny. Wydawało mi się, że uciekł gdzieś w krańce swojego umysłu. Dopiero po chwili odezwał się.

- Ja nie mam imienia, Will.

11 komentarzy:

  1. Jak to "klarnet to nie było to"? ;-; Chociaż nigdy nie ćwiczyłam jeszcze osiem godzin jednego dnia, (nawet dodając fortpeian dodatkowy). :o Twój bohater jest jak Paganini. :>
    Czyli ten fajny pracownik z księgarni nie ma imienia, hmm? Ciekawe. Jaką rolę odegra? :D
    Weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, trochę się nim inspirowałam (od kiedy zaczęłam pisać to opowiadanie moja wiedza o muzyce klasycznej niezwykle się powiększyła). A co do Bezimiennego... Musiał być jakiś tajemniczy element, prawda?

      Usuń
  2. Omo, no i to ja rozumiem! Prosty, choć pewnie nie tak prosty w wykonaniu, szablon łagodny dla oka. No i zaczęłam czytać. Muszę Ci powiedzieć, że bardzo spodobał mi się Twój styl pisania. Rzadko kiedy tak łatwo mi się czyta amatorskie opowiadanie. Oczywiście mam już ulubionego bohatera i jest nim białowłosy Azjata ^_^ Omuś...
    Zostaję na dłużej :D Mam nadzieję, że będzie to porządne yaoi!!
    Życzę weny :3

    Bang Azunne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szablon niestety nie mojej roboty. Byłabym na to zbyt leniwa. Jednak grafika jest mojego autorstwa. :>
      Cieszę się, że Ci się spodobało i zapraszam w przyszłości. :D

      Usuń
  3. Witaj! :))
    Zaciekawił mnie tytuł Twojego opowiadania, więc bez wahania kliknęłam i juhu - jestem u Ciebie! :D
    Liczę, że masz świadomość swojego niebywałego talentu, bo widać go gołym okiem! :)) ^^ Piszesz naprawdę dobrze, zupełnie jakbym czytała dobrą książkę! Ślę ukłony! :) *.*
    W głównym bohaterze podoba mi się jego zamiłowanie do czytanie, wreszcie jakaś inteligentna postać! :D Rozumiem go, chorym ambicją rodziców czasem naprawdę trudno sprostać, to cud, że nie nabawił się jeszcze depresji...
    No nic, życzę Ci mnóstwa weny i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! ;)) ^^
    Pozdrawiam! ♥
    Ps - zostawiam namiar do siebie:
    you-have-been-the-one.blogspot.com/2015/05/20-pazdziernika-2020-r.html?m=0
    Może wpadniesz w wolnej chwili? ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że zachęcił Cię tytuł. Taki był mój cel. :D Dziękuję Ci za życzenia weny, dla takich czytelników z chęcią będę pisać. Z chęcią wpadnę też do Ciebie. :D

      Usuń
  4. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia :3
    Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam wrażenie, że pan bezimienny trochę namiesza, a przede wszystkim zagości na dłużej, skoro spędza czas w bibliotece, a to raj Willa. Czyta się bardzo przyjemnie; przeleciałam przez tekst w kilka minut, uśmiechając się głupio do monitora. Dobry rozdział.

    Zapraszam: www.w-martwym-ciele.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    Zakochałam się w Twoim opowiadaniu. Nie dość, że świetnie piszesz to wymyśleni przez Ciebie bohaterowie (w szczególności Will) są fantastyczni. Wydaje mi się, że w tej historii wszystko jest do końca przemyślane - chwała Ci za to.
    Wątek z pojawieniem się Bezimiennego - cudowny. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Życzę więc weny i powodzenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślała, że już znalazła tego jedynego. Kiedy w jej życiu pojawia się on zaczyna mieć wątpliwości, jednak czy warto wszystko rozwalać i ryzykować dla kogoś po kim nie wiemy czego się spodziewać?
    Zapraszam na nie-daj-mi-odejsc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy