Requiem
– Rusz
się, człowieku! – warknął mężczyzna po drugiej stronie. Jego poirytowany głos
poniósł się po wagonie wypełnionym odgłosami cichych rozmów. Kilku pasażerów
skierowało głowy w jego kierunku.
Metro
stało już od ponad 40 minut. Ludzie robili się co raz bardziej podenerwowani.
Rozmowy robiły się co raz głośniejsze, telefony dzwoniły co raz częściej. Część
pasażerów była poirytowana, druga zaczynała wpadać w panikę. W szmerze dyskusji
udawało mi się wyłapać kilka razy słowo „terroryści”.
Nigdy
nie przepadałem za zatłoczonym miejscami. Wydawało mi się, że z minuty na
minutę zaczynało brakować tam tlenu. Do tego jeszcze ten hałas. Zazwyczaj
zagłębiałem się w lekturze książki albo powtarzałem sobie w myślach ostatnio
ćwiczone utwory. Jednak dzisiaj żadna z tych opcji nie okazała się odpowiednia.
Co jakiś czas ktoś wykrzykiwał obraźliwe uwagi, które wyrzucały mnie z rytmu.
Westchnąłem
i oparłem się wygodniej o metalową ścianę pociągu. W ciągu tych kilkudziesięciu
minut przymusowego postoju większość stojących pasażerów, w tym ja, usiadła na
podłodze. Nie było to najczystsze miejsce, jednak kiedy przychodziło do stania
przez tak długi okres czasu, brud nie przeszkadzał.
Hałas
narastał przez co raz głośniejsze i bardziej przerażone rozmowy moich
przymusowych towarzyszy. Teraz już prawie każdy w metrze prowadził rozmowę
przez telefon. Jedna dziewczyna, która siedziała niedaleko mnie była zalana
łzami i żegnała się z kimś łamiącym głosem. Z tego co dosłyszałem musiał to być
jej chłopak. Zmusiłem się całym sobą, żeby nie przewrócić oczami.
Nie do
końca rozumiałem czemu uwięzienie w metalowej puszce kilka metrów pod ziemią
nie robiło na mnie takiego wrażenia jak na innych. Siedziałem spokojnie,
bardziej poirytowany niż przerażony. W tym czasie mógłbym ćwiczyć grę na
fortepianie albo rozmawiać z bratem na temat jego osiągnięć. Już nawet
towarzystwo mojego ojca wydawało mi się lepszą alternatywą niż przesiadywanie z
panikującym tłumem nowojorczyków.
Wyjąłem
z torby lekko podniszczone słuchawki. Miękki materiał był już gdzieniegdzie
naderwany, a kable powoli wychodziły z przeznaczonych im miejsc. Czarny plastik
wypłowiał, a logo firmy prawie całkiem się starło. Jednak mimo wszystko ciągłe
ich używałem. Nie chciałem wydawać co rok co raz większą ilość pieniędzy na
nową parę słuchawek. Ubrałem je na uszy, a kabel podłączyłem do telefonu, który
wciąż był poza zasięgiem. Jak zawsze mnie irytował ten problem z siecią,
dzisiaj mi bardzo pasował. Wybrałem pierwszy lepszy utwór z listy i czekałem,
kiedy obwody zaskoczą a w głośnikach popłynie muzyka.
Requiem d-moll
Mozarta.
Ten
utwór od zawsze mnie intrygował. Był ostatnim z dzieł Mozarta; kompozytor umarł
podczas jego tworzenia. Jednak cała kompozycja była niezwykła. Sposób w jaki
nachodziły na siebie różne elementy melodii, moment wejścia nowych
instrumentów, tekst… Wszystko było niesamowite. Jednak w pewnym momencie
traciło to swoją płynność. Był to moment, od którego, według legendy, uczeń
Mozarta pisał za niego ten utwór.
Za
każdym razem, kiedy słuchałem Requiem,
było mi żal kompozytora. Jego rozrzutny styl życia, a później niesprawiedliwa
bieda… Jednak najbardziej bolało mnie, że nikt nie dostrzegł jego geniuszu. Tak
jak wielu niezwykłych twórców, wyśmiewanych za życia, on również stał się
wielki dopiero po śmierci. Teraz większość ludzi na świecie znała jego imię,
jednak nie jego tragiczną historię.
Sam
wiedziałem czym śmierdzą bliższe stosunki z muzyką. Od kiedy tylko pamiętam
byłem zmuszany do wielogodzinnych prób. Niekończące się powtórzenia utworów,
kiedy mój brat bawił się z nowonarodzoną siostrą. Brak zgody na wyjścia poza
dom w najcieplejsze dni, jeżeli nie przećwiczę zadanej mi partii nut. I to
wszystko jeszcze kiedy nie miałem 10 lat. Dzięki takiemu rygorowi mogłem się
poszczycić wyjątkową nieumiejętnością do nawiązywania jakichkolwiek kontaktów
towarzyskich.
Po
sukcesach mojego brata w dziedzinie matematyki, rodzice postanowili mnie
również uczyć w domu. Codzienne przychodziła do mnie guwernantka, w granatowym
kostiumie i z nieprzyjemnym, twardym akcentem. Uczyła mnie wszystkich
przedmiotów humanistycznych przez pierwsze 2 godziny. Później, około 10,
przychodził do mnie nauczyciel przedmiotów ścisłych. Zachodził do mnie
wcześniej niż do Roberta, ponieważ ze mną miał mniej materiału do przerobienia.
Jednak jako jedyny ze wszystkich nie miał do mnie żadnych pretensji, że sobie
nie radziłem. Po lunchu przychodził do mnie nauczyciel muzyki. Stary,
nieprzyjemny cap śmierdzący naftaliną i kawą, który stał nade mną przynajmniej
pięć godzin, wytykając najmniejszy błąd przy grze na pianinie czy skrzypcach.
Jednak
kiedy miałem 14 lat, moi rodzice bardzo się zawiedli. Guwernantka często się na
mnie skarżyła, nauczyciel muzyki wyzywał mnie od imbecyli i beztalenci. Wtedy
moja rodzina zrozumiała, że nie jestem aż takim fenomenem jak Robert. Mimo
mojego ponadprzeciętnego słuchu, byłem dla nich niewystarczający, wybrakowany.
Ich nadzieje związane ze mną jako „następnym Mozartem” rozwiewały się z dnia na
dzień. Ostatecznie ojciec stwierdził, że nie będzie już na mnie łożył
horrendalnych sum i skupi się na reszcie. Ja miałem pójść do prywatnej Akademii
Muzycznej, która, o dziwo, była znacznie tańsza niż wynajmowanie dla mnie
trójki nauczycieli.
Kiedy w
końcu trafiłem do szkoły, czułem się dziwnie. Cieszyłem się, że poznam nowych
znajomych, ale zarazem się bałem, że będę odstawał. Do tej pory jedyną osobą z
którą prowadziłem rozmowy i nie należała do mojej rodziny była Marry. Ale nawet
ona czasem wyzywała mnie od dziwaków.
Oczywiście,
moje najgorsze podejrzenia się sprawdziły. Już w pierwszym tygodniu szkoły
okazałem się inny od dzieciaków, które tam chodziły. Wszyscy byli z bogatych
rodzin oraz mieli niezaprzeczalny talent, jednak ja byłem od nich lepszy we
wszystkim. Na początku wydawało mi się to normalne. Rodzice zawsze mi wpajali,
że jestem lepszy. Jednak trudna prawda, z którą musiałem się zmierzyć,
przerosła mnie.
Nagle
pociąg się zatrząsł i ruszył. Ludzie zaczęli wzdychać z ulgą i podnosić się z
podłogi. Kilkoro zaczęło klaskać, a z innych wagonów usłyszałem okrzyki
radości. Kiedy wstałem z podłogi i zdjąłem słuchawki, przede mną padł na kolana
mężczyzna, który zaczął dziękować Bogu za wybawienie. Cóż, każdy może sam sobie
wybrać prawdę.
Kiedy
pojawiła się w końcu stacja, prawie cały pociąg opustoszał. Nie dziwiłem się
tym ludziom. Niepewność, czy metro rzeczywiście dojedzie do stacji ostatecznej
również zakołatała się w mojej głowie. Jednak jakieś przeczucie kazało mi zostać
w środku. Nie miałem najmniejszej ochoty maszerować przez 24 przecznice, kiedy
mogłem zaryzykować i przejść tylko 4.
Pociąg
szybko się rozpędził. Na każdym przystanku wysiadało kilka osób. Nowych
pasażerów nie przybywało. Z każdą minutą zbliżałem się do długo oczekiwanego
spotkania z moim bratem. W duszy cicho wysyłałem modlitwy do kogo- lub
czegokolwiek co było tam wyżej, żebym tym razem wytrzymał ten wieczór bez chęci
odejścia od stołu.
Kobiecy
głos oznajmił, że pociąg zbliża się do mojej stacji. Pozbierałem wszystkie moje
rzeczy, żeby być gotowym do wyjścia. Kiedy drzwi się otworzyły, ruszyłem ku
znajomej mi zabudowie. Co rano odjeżdżałem stąd do szkoły i co wieczór
ostatecznie tu wracałem.
Jednak
dzisiaj było inaczej. Było jeszcze bardziej pusto niż zwykle o tej porze, a do
tego, mimo, że byliśmy w podziemiu, powietrze było lodowate. Zapiąłem płaszcz i
ruszyłem ku schodom prowadzącym mnie do wyjścia na świeże powietrze. Jakie było
moje zdziwienie, kiedy moim oczom ukazał się Manhattan.
Zrozumiałem,
co było powodem opóźnienia mojego metra.
Cały
Nowy Jork był biały. I to nie tak biały jakby był pod delikatną pierzynką. Miasto
było w środku burzy śnieżnej. Śnieg wirował w powietrzu ograniczając
widzialność do jakiś 5 metrów. Wiatr wiał jak przy najmocniejszych sztormach na
Atlantyku porywając poły mojego płaszcza. Oprócz mnie na ulicach nie było
nikogo.
Mocniej
złapałem swoje torby i podniosłem kołnierz płaszcza. Nie miałem czasu do
stracenia. Z każdą chwilą wiatr się wzmagał utrudniając mi marsz, a śnieg,
który uderzał w moją twarz, przywodził na myśl igły. Jednak myśl o pysznym
obiedzie przygotowanym przez mamę podniosła mnie na duchu i pomogła mi dalej
mierzyć się z moim wrogiem, który była dzisiejsza zamieć śnieżna.
Mama
rzadko gotowała od kiedy w naszym domu pojawiła się Matylda, gosposia. Miała
ona być „prezentem” od mojego ojca dla mamy, żeby ją trochę odciążyć w codziennych
obowiązkach. Jednak pomysł nie wypalił, a moja mama staczała się po równi
pochyłej wprost w ramiona depresji. Wszystkie jej dzieci były duże, nie mogła
już też zająć się domem. Widziałem, jak często kręciła się po mieszkaniu z
pustymi oczami, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Jednak
dzisiaj, jako, że przyjeżdżał mój brat, mama postanowiła dać Matyldzie wolne i sama
wzięła się do pracy. Już kiedy spotkałem ją przy śniadaniu była dużo bardziej
szczęśliwa niż zazwyczaj. Widziałem w jej oczach ogień, który myślałem, że już
dawno zgasł. Przyjazd Roberta ją zmotywował. Nie byłem pewien czy powinienem
się cieszyć z powodu, że mama czuje się lepiej, czy raczej smucić, ponieważ ja
ani Emma nie byliśmy wystarczająco dobrzy, żeby dla nas się starać.
Mimo,
że odległość, którą musiałem przemierzyć od stacji do domu była niewielka,
dzisiaj czułem się jakbym przemierzał ostatnie kilka metrów maratonu. Buty co
chwila grzęzły mi w coraz wyższym śniegu, torby wydawały się stawać cięższe
przy każdym kroku. Jednak wiedziałem, że byłem co raz bliżej. Widziałem już
niewielką cukiernię na rogu mojej ulicy oraz salon fryzjerski po drugiej
stronie.
W miarę
jak się zbliżałem, śnieg przestał mi już przeszkadzać. Niedogodności, z którymi
musiałem się zmierzyć natężyły się w takim stopniu, że przestałem się nimi
przejmować. To było prawie tak, jak z nieprzyjemnym zapachem. Na początku
wydaje się trudny do zniesienia, jednak po chwili przestaje już przeszkadzać.
Śnieg
ograniczał moje pole widzenia, jednak kiedy minąłem cukiernię, zauważyłem stare
lampy stojące na naszej werandzie. Poczułem w mojej klatce piersiowej
narastającą ulgę. Udało mi się dotrzeć.
Nasz dom,
a dokładniej rzecz ujmując kamienica, miał 4 kondygnacje. Wyglądał jak każda
inna kamienica w większym amerykańskim mieście. Była pomalowana na ciepły ceglany
kolor, a ścianie pięły się schody przeciwpożarowe z ciemnego metalu, na których
zawsze przesiadywałem w ciepłe, letnie wieczory słuchając szumu ulicy. Po obu
stronach wejścia rosły wiekowe wiśnie, zasłaniające widok na ulicę z parteru.
Teraz drzewa przypominały bardziej ręce trupa niż żywe organizmy.
Na
schodach było widać świeże ślady dwóch par butów - jednych mniejszych, ale z
wieloma wgłębieniami i drugich większych, z charakterystycznym wzorem All
Starsów. Wspiąłem się po stopniach do domu, przytrzymując się poręczy, żeby nie
zdmuchnął mnie wiatr.
Drzwi
otwierały się na jasny, długi przedpokój i klatkę schodową prowadzącą na wyższe
piętra. Cały parter, gdzie toczyło się nasze życie rodzinne, wyglądał jak
mieszanina prowincji z Południa i rzymskiego muzeum z antycznymi reprodukcjami.
Nie do końca rozumiałem, czemu rodzice tak uwielbiali styl kolonialny, jednak
coś w sobie miał. Na wprost od wejścia można było dojrzeć jadalnię, w której
właśnie krzątało się kilka osób.
–
Jestem już! – krzyknąłem i zacząłem z siebie otrzepywać śnieg. Płaszcz
praktycznie zmienił kolor z czarnego na biały, to samo tyczyło się moich włosów
i butów. Już wyobraziłem sobie minę mamy, kiedy zobaczy tą ilość wody w
przedpokoju.
Odwiesiłem
palto na wieszaku obok kurtki, której nigdy wcześniej nie widziałem. Była
skórzana, z gigantyczną ilością ćwieków i skórzanych pasków. Zauważyłem też
dodatkową, oprócz czerwonych tenisówek mojego brata, parę ciężkich, czarnych
glanów w dziwnie małym rozmiarze. Trybiki w moim mózgu zaczęły powoli
dopasowywać do siebie wszystkie elementy układanki. Gdzieś na obrzeżach mojego
umysłu zaczęły się formować odpowiedzi.
–
Kochanie, nic ci się nie stało? – Usłyszałem za sobą zaniepokojony głos mamy.
Wycierała ręce w ścierkę kuchenną, a ubrana była w swoją najlepszą czarną
sukienkę i perły. Rude włosy miała wysoko upięte w elegancki kok. Podeszła do
mnie i wzięła mnie w ramiona. To dziwne uczucie, kiedy osoba niższa od ciebie o
stopę przytula cię opiekuńczo. – Baliśmy
się, że coś ci się mogło stać.
– To
tylko trochę śniegu, mamo – powiedziałem, wyswobadzając się delikatnie z jej
objęć. Odstawiłem torby na schody i poczułem zapach miodu i pomarańczy. – Dużo
się spóźniłem?
– Nie,
Robert przyszedł chwilę przed tobą – powiedziała to beznamiętnym tonem. Jej
mina również nie pokazywała, żeby była w euforii jak zazwyczaj, kiedy mówiła o
moim złotym bracie. - Chodź, kaczka stygnie.
Ruszyłem
za nią do jadalni. Była na końcu korytarza, połączona z kuchnią eleganckim,
białym łukiem. Ściany były w kolorze kości słoniowej ozdobiona wymyślną
sztukaterię według pomysłu mojego ojca. Podłoga i meble były z mahoniowego
drewna i mocno kontrastowały z bielą ścian. Lampy i ozdoby były czerwone ze
złotymi zdobieniami. Czuć było tutaj klasyczny przepych.
Przy
stole siedziała cała nasza rodzina. Mój ojciec ze skwaszoną miną. Ruda siostra
Emma, która cały czas paplała. Mój brat, jak zwykle w wyświechtanym
podkoszulku, okularami w czerwone paski i szelkami. Oraz, z tego co rozumiałem,
jego dziewczyna.
Miała
czerwone włosy, jasną cerę i cała była ubrana na czarno. Na jej podkoszulku
zauważyłem logo jednego z metalowych zespołów. W uszach miała kilkadziesiąt
kolczyków, w tym spore tunele, a jej ręce były ozdobione gęsto tatuażami.
To by
wyjaśniało minę ojca i zachowanie mamy.
Moi rodzice
zostali wychowani na Południu. Nauczono ich, że wszelakie przejawy inności nie
są dobre. Nam również próbowali to wpoić. Jednak kiedy pojawił się talent
mojego brata, a później mój i mojej siostry, nie było już drogi odwrotu.
Musieli zmienić strategię. Jednak wiedziałem, że w głębi serca ciągle
nienawidzą dziwactw.
–
Billy! – Siostra poderwała się z krzesła i się do mnie przylepiła. – Myślałam,
że przyjdziesz tu jako bryła lodu.
– Na twoje
nieszczęście przetrwałem – Zmierzwiłem jej włosy. Spojrzałem w stronę brata i
jego dziewczyny. Oboje posyłali mi przyjazne uśmiechy. Próbowałem przyjąć
podobną minę, jednak wyszedł z tego bardziej grymas. – Cześć, Rob.
–
Cześć, brachu – powiedział, szczerząc się jak głupek. Wskazał na swoją
dziewczynę. – Pewnie jeszcze nie znasz Catherine, prawda?
„A jak
miałem ją poznać?” pojawiła się zjadliwa myśl z mojej głowie. Głupie pytanie
jak na osobę o jego umyśle.
Delikatnie
oswobodziłem się z uścisku małej, rudej pijawki i podałem Catherine rękę przez
stół, co ojciec skwitował krząknięciem niezadowolenia, a mama krzywą miną.
– Will,
miło mi cię poznać – powiedziałem. Miała ciepłą i delikatną dłoń. Nie
spodziewałem się tego.
– Mi
również miło – miała przyjemny, lekko zachrypnięty głos. – Twój brat dużo mi o
tobie opowiadał.
–
Doprawdy? – Zapytałem, siadając na krześle obok młodszej siostry. Emma
wyszczerzyła się do mnie, a ja znów zmierzwiłem jej rudą czuprynę. – Mam
nadzieję, że wspominał o mnie tylko w dobrym świetle.
Catherine
otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, jednak mama jej przerwała.
–
Dobrze, kochani – powiedziała grzecznie, jednak w jej głosie słychać zdenerwowanie.
– Skoro wszyscy już są, chyba może zaczniemy jeść?
Zniknęła
na chwilę w kuchni i wniosła okazałą kaczkę do jadalni. Zanim się spostrzegłem
już niosła półmiski warzyw: pieczonych ziemniaków, gotowanego groszku,
kalafiora oraz jakąś trudną do zidentyfikowania przeze mnie sałatkę.
Mama
zasiadła przy stole, naprzeciw ojca. Dała mu jakiś znak, a ten zaczął recytować
modlitwę dziękczynną.
–
Panie, dziękujemy ci za twe hojne dary. Dziękujemy, że William wrócił do domu
cały i zdrowy. Dziękujemy ci, że pozwoliłeś, żeby cała nasza rodzina mogła się
znaleźć w tym dniu, przy tym stole. Dziękujemy, że obdarzyłeś naszego syna,
Roberta, darem miłości, nawet jeżeli chwilowym. – Zauważyłem jak oczy Catherine
zwężają się w szparki. Tylko my dwoje nie uczestniczyliśmy w rodzinnej
modlitwie. – Amen.
Ojciec
podniósł oczy i rozejrzał się. Jego usta były rozciągnięty w uśmiech, jednak
nigdy nie widziałem tak obrzydliwego i sztucznego grymasu jak teraz.
– W
takim razie smacznego, kochani – Wziął nóż i zaczął kroić kaczkę. – Catherine,
który chcesz kawałek?
– Nie
jadam mięsa – powiedziała natychmiast. – Jestem wegetarianką.
Ojciec
z trudem utrzymywał swój sztuczny uśmiech. W jego oczach już pojawiły się
pierwsze gromy.
– Nie
wiem jak zostałaś wychowana w domu, ale nie powinnaś odmawiać, jeżeli ktoś
proponuje ci poczęstunek, szczególnie w gościach – powiedział ojciec
przesłodzonym tonem. Poczułem jak coś zaczyna mi się unosić w trzewiach.
–
Bardzo mi przykro, proszę pana, ale ja nie jadam mięsa – powiedziała dziewczyna
z kamienną twarzą. – I byłabym wdzięczna, gdyby nie obrażał pan mojej rodziny.
– Nie
chciałem cię w żaden sposób urazić, moja droga – Atmosfera przy stole zaczęła gęstnieć.
Rob trzymał swoją dziewczyną mocno za rękę, mama patrzyła na nią z
niedowierzaniem, a moja siostra wyglądała, jakby miała zaraz przed nią paść na
kolana. – Ale nalegam, spróbuj kaczki. Moja żona spędziła dużo czasu na
przygotowaniu jej. Specjalnie dla ciebie.
-
Bardzo mi przykro, że sprawiłam tyle problemów – powiedziała przepraszająco.
Jednak jej ton był tylko taki kiedy zwróciła się do mamy. – Ale musze odmówić.
Nie zjem mięsa. Ale chętnie spróbuję innych dań na tym stole.
Ojciec
wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jego sztuczna, obrzydliwa maska zaczęła
powoli pękać ukazując jego prawdziwe oblicze furiata. Jednak zauważyłem, że
mama posłała mu znaczące spojrzenie przez stół. Ojciec w ciszy porozdzielał
innym mięso a sam usiadł zdenerwowany na swoim miejscu. Półmiski z jedzeniem
zaczęły krążyć z rąk do rak, ale nikt się nie odezwał.
Poczułem
się niezręcznie. Zresztą, moi rodzice często wprowadzali taką atmosferę jeżeli
któreś z ich dzieci przyprowadzało do domu gościa. Często przez ich zachowanie
traciliśmy relacje z naszymi znajomymi. Jednak zrozumiałem czemu Rob
przyprowadził tu Catherine. Najwyraźniej myślał o niej na tyle poważnie, że
chciał ją zawczasu zaznajomić z realiami panującymi w naszym domu.
Tak jak
wcześniej nie mogłem się doczekać ciepłego jedzenia, teraz w ogóle mi nie
smakowało. Jadłem tylko po to, żeby się trochę rozgrzać, bo ręce wciąż miałem
zgrabiałe. Mimo, że byłem świadom ile pracy mama musiała włożyć w tak
urozmaicony obiad, wszystko smakowało jak trociny.
Ojciec
postanowił przerwać ciszę. W duchu modliłem się, żeby coś zlepiło mu usta i nie
mógł się odezwać. Jednak jak zwykle moje modły do wielkiego Czegoś nie zostały
wysłuchane.
– Więc,
Catherine – zapytał ugodowym tonem. – Skąd pochodzisz?
– Moja
mama jest Irlandką, a ojciec pochodzi stąd, z Nowego Jorku.
– Czyli
tak jakby twoje zachowanie wyciągnęłaś z mlekiem matki – powiedział ojciec,
znów obleśnie się uśmiechając. W tej chwili nienawidziłem go bardziej niż
jakiejkolwiek innej istoty we wszechświecie.
–
Prosiłam pana wcześniej, żeby nie obrażał pan mojej rodziny – jej głos był jak
stal. – Mnie może pan obrażać, ale nie moich bliskich.
– Oj,
coś ty taka wrażliwa – żachnął się ojciec. – To był tylko żart.
– Mało
śmieszny – powiedział mój brat. Jego spojrzenie było równie mało przyjazne co
ojca.
Znów
zapadła na jakiś czas cisza. Słychać było tylko szczęk sztućców uderzających w
porcelanowe talerze. Tym razem mama postanowiła przerwać ciszę. Miałem
nadzieję, że ona zrobi to bardziej umiejętnie.
–
Robercie, czy mógłbyś nam opowiedzieć jak się poznaliście? – zapytała
uprzejmie, posyłając mu blady uśmiech.
– W
sumie to była taka zabawna sytuacja, podobna do waszej historii – powiedział
Rob, uśmiechając się, kiedy spojrzał na Catherine. – Szukałem pewnej książki w
bibliotece miejskiej. Spędziłem tam jakieś 20 minut zanim znalazłem odpowiedni
regał i półkę. Kiedy wyciągnąłem po nią rękę, jakaś inna dłoń złapała ją w tym
samym czasie. – Mój brat odchrząknął i się lekko zaśmiał, a na jego twarzy
pojawił się rumieniec. – Tak się o nią pokłóciliśmy, że zostaliśmy wyrzuceni z
biblioteki i żadne z nas jej nie dostało.
–
Doprawdy, niecodzienna historia – zauważyła mama. Miałem nadzieję, że związek
mojego brata i Catherine chociaż w niej znajdą w tym domu sprzymierzeńca. – Co
to była za książka?
– Sztuka Wojny Sun Tzu – powiedziała
Catherine, kiedy przełknęła kawałek kalafiora.
– A
skąd u ciebie takie zainteresowania? – zapytała mama. W jej głosie usłyszałem
zdziwienie, jednak ani trochę niepodobne do odstręczajacego tonu ojca.
–
Jestem na drugim roku w Akademii Wojskowej – odpowiedziała i posłała mamie miły
uśmiech. – Uczę się, żeby zostać komandosem w marynarce wojennej.
– To
wielkie poświęcenie z twojej strony – powiedziała mama. – Musisz być prawdziwą
patriotką skoro chcesz oddać najlepsze lata swojego życia służbie ojczyźnie.
-
Uważam to bardziej za mój obowiązek, szczególnie w tak niebezpiecznych czasach,
które zapanowały. W dodatku jeżeli my nie obronimy Ameryki, to nikt tego nie
zrobi.
Zauważyłem,
że mój ojciec się poruszył. Jego twarz zaczęła formować się w wyraz najwyższej
pogardy jaki kiedykolwiek udało mu się osiągnąć. Zerknąłem na moją młodszą
siostrę. Ona też już wiedziała co się szykuje.
– Moim
zdaniem – zaczął ojciec nonszalanckim tonem. – Kobiety nie powinny zajmować się
takimi sprawami jak wojna, to je po prostu przerasta. Powinny zostać w domu i
wychowywać dzieci, a nie bawić się takie niedorzeczności jak wojsko.
–
Przecież mama prowadzi razem z tobą kancelarię – powiedziała niepewnie Emma.
Zaraz potem dostrzegłem w jej oczach strach.
– Ty
się nie wtrącaj – rucie ostro ojciec. Moja siostra zacisnęła usta, a oczy jej
się zeszkliły. Położyłem jej dłoń na ramieniu próbując jej dać trochę otuchy.
Poza mną i mamą to ona wiedziała jaki potrafi być ojciec, kiedy wpadnie w amok.
– Nie
zgodzę się z panem – powiedziała spokojnie Catherine, odkładając sztućce i
wycierając usta serwetką. – Kobiety i mężczyźni współistnieją na tym świecie od
zarania dziejów, jednak do początku XX wieku nie byłyśmy traktowane na równi z
mężczyznami i mówię tu tylko o białych. Jesteśmy dla świata tak samo ważne jak
mężczyźni, uzupełniamy te cechy charakteru, których oni nie mają. Jesteśmy
ważne nie tylko dlatego, że możemy rodzić dzieci.
– Oh,
widzę, że jesteś feministką – mruknął ojciec wsadzając kawałek kaczki do ust.
Odezwał się z jedzeniem w buzi, nawet nie patrząc na dziewczynę. – Takim jak wy
to tylko władza w głowie.
– A
takim jak panu wydaje się, że kobiety mają być tylko inkubatorami i
sprzątaczkami oraz padać na kolana przed mężczyzną tylko za to, że przyniósł
trochę pieniędzy do domu – powiedziała chłodno Catherine. Rob położył jej rękę
na ramieniu, a ona ją złapała. Na jego twarzy również było widać niechęć do
ojca.
– Przez
tyle czasu tylko to robiłyście – Wziął do ust kolejny kawałek mięsa. – Najwyraźniej
tylko do tego się nadajecie.
–
Matthew! – mruknęła ostrzegawczo mama.
– O co
ci chodzi, Gisele? – żachnął się ojciec odsuwając krzesło od stołu.
– Jak
możesz być tak okrutny wobec tej dziewczyny? – zapytała głośno. – To może być
twoja przyszła córka, okaż jej chociaż trochę szacunku.
–
Prędzej umrę niż ktoś taki jak ona wejdzie do tej rodziny – powiedział,
dopijając wino ze swojego kieliszka.
– To da
się zrobić – mruknąłem pod nosem. Jednak nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Sam
skupiłem się na Emmie. Musiałem uchwycić moment zanim usłyszy zbyt dużo
gorzkich słów przy tym stole.
– Teraz
to już przesadziłeś, tato – odezwał się Rob. – Żałuję, że musisz to znosić,
Cath.
–
Właśnie, ty ją zaprosiłeś – powiedział pogardliwie ojciec. – Ja nie chciałem
pod moim dachem czegoś takiego, co
nazwałeś swoją dziewczyną.
– Tato!
– pisnęła Emma. Jej głos się łamał, jednak widziałem, że musiała to powiedzieć.
Wciąż trzymałem jej rękę na ramieniu. – Jesteś okropny!
-
Mówiłem ci już, żebyś się zamknęła! – wrzasnął ojciec. – Natychmiast wynoś się
do swojego pokoju! Pędem!
– Nie
mów tak do niej – powiedziałem, przytulając delikatnie siostrę. Zaczęła
szlochać, a łzy płynęły po jej twarzy strumieniami.
– Ty
akurat jesteś najmniej odpowiednią osobą w tym domu, żeby mnie pouczać –
warknął ojciec.
– O co
ci chodzi? – Szum krwi w uszach zaczął narastać. Poczułem, jak adrenalina
zaczyna buzować w moich żyłach.
Ojciec
miał już coś powiedzieć, kiedy mama go uprzedziła.
– Mat!
– Głos mamy łamał się. Jej oczy również zaczęły się szklić. – Jak możesz tak
traktować swoje własne dzieci? Jak możesz być dla nich tak okrutny?
– Ta
mała demonica tobie też już poprzewracała w głowie, co? – wrzasnął i wstał, a
krzesło z okropnym łoskotem uderzyło w ścianę. – Tobie też się zachciało
równouprawnienia? Proszę bardzo! Idź, zarabiaj pieniądze! Jestem ciekaw jak
długo będziesz w stanie utrzymać naszą rodzinę!
–
Uspokój się – warknął Robert. Mocno zaciskał szczękę, tak jak ja. Nie mogłem
znieść widoku płaczącej Emmy i mamy. – Już się wystarczająco dzisiaj popisałeś.
– Oh, i
kto to teraz się odzywa, co? – krzyknął wskazując oskarżycielsko palcem mojego
brata. – A co przez cały czas robi twoja „dziewczyna”? Pewnie kazałeś jej się
nauczyć kilku trudnych słów zanim tu przyszła, żeby mogła, jak to powiedziałeś,
się przed nami popisać!
– Teraz
przesadziłeś – powiedzieliśmy razem z Robertem. Cięgle próbowałem uspokoić
szlochająca, Emmę, a on wstał od stołu, trzęsąc się od trzymanych w środku
emocji. Catherine podążyła jego śladem i złapali się za ręce. Jej twarz ciągle
była spokojna, ale oczy mogły zabić. – Mam już tego dość. Jeżeli masz zamiar
nas dalej obrażać, wychodzimy.
– I
bardzo dobrze, drzwi otwarte! – Rob podszedł do mamy i ją przytulił, wycierając
palcem łzy z jej policzków. Catherine posłała jej smutny uśmiech i też ją
przytuliła. Ruszyli do przedpokoju. – I nie wracaj tu więcej, póki będziesz
spółkował z tym czymś!
W
odpowiedzi poczuliśmy jedynie powiew chłodu i doszło nas trzaśnięcie drzwiami.
A mama
zalała się łzami.
Mój borze, Karton, piszę to po raz 5854373489, wspaniałe! Mam niedosyt, i czekam z utęsknieniem na rozdział 3.
OdpowiedzUsuńGenialne no!
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńKiedy zajrzałam na Twojego bloga, nie miałam żadnych oczekiwań. Zapewne jakaś nudna i przewidywalna historia o uzdolnionym dziecku i o okrutnym świecie jaki go otacza - tak na początku myślałam, kiedy Twój blog pojawił mi się na ekranie. A tu? Historia o inności, dorastaniu i o trudnych oczekiwaniach rodziców. Boże, co za cudo! Z niecierpliwością będę czekała na kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
Enigma
Ojejku, Twoje słowa sprawiły, że zrobiły mi się cieplej na serduszku. Od razu zachciało mi się bardziej pisać. Dziękuję Ci bardzo i zapraszam już niedługo!
UsuńDziękuję bardzo za przyjęcie, z chęcią będę informowała o nowych postach. Również pozdrawiam. :>
OdpowiedzUsuńAlbo bolą wargi, od ciągłego napinania. >.< No, nieważne.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest genialne! Ciekawa fabuła i interesujący styl. Błędów też nie widzę. Niecierpliwie czekam na następne rozdziały! ♥ Weny!