czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 5

Papierowe żurawie

Oklaski zaczęły przybierać na sile, tak jakby początkowy moment zaskoczenia minął. Klienci wstali ze swoich miejsc, co było prawdopodobnie dość trudne dla starszych osób, i nagrodzili mnie brawami na stojąco. Koty również wyglądały, jakby chciały mi podziękować za mój występ. Kilka z nich podeszło do mnie i delikatnie zaczęło się o mnie ocierać. Z głębi kawiarni usłyszałem nawet gwizdy. Skłoniłem się jeszcze raz, czując, że było to potrzebne. Aplauz znów się wzmocnił, ale majaczyło to już tylko gdzieś na obrzeżach mojego umysłu. Moja uwaga skupiona była na czym innym.

Nie do końca wiedziałem jak nazwać uczucie, które pojawiło się w mojej klatce piersiowej, kiedy dojrzałem Bezimiennego. Wydawało mi się, że moje organy zostały zmiażdżone przez gigantyczną rękę oraz wstrząśnięto nimi niczym drinkiem w shakerze. W gardle pojawiła mi się gula utrudniająca przełykanie, a w moich uszach narastał dźwięk pompowanej w zawrotnym tempie przez serce krwi.
Uczucia, które najbardziej we mnie walczyły, to wstyd i strach. Wstydziłem się, że zobaczył mnie w momencie, kiedy uzewnętrzniałem wszystko to, co było pogrzebane głęboko we mnie. Że dostrzegł przebłysk prawdziwego mnie, bez tych wszystkich masek, które na co dzień ubierałem. Zapewne zauważył, że nie jestem niczym więcej niż żałosną kreaturą człowieka, ukrytą za grubym murem odgradzającym mnie od świata.

Obawiałem się, że oceni mnie przez moją grę. Dotrze do niego fakt, że wszystko co o mnie wiedział, chociaż niewiele, nie jest prawdziwe. Przerażało mnie, że przez kilka pociągnięć smyczka, on może się domyśleć jaki naprawdę jestem w środku. Dojrzy, że nasze wszystkie wiadomości, nasza rozmowa w księgarni, była z osobą, która jest przesiąknięta żalem i smutkiem. Na samą myśl, że mógłby się tego domyślić, zbierało mi się na wymioty.  

Bezimienny zmierzał w moim kierunku z uśmiechem na twarzy. Nie miałem zielonego pojęcia jak to zinterpretować. Czułem w trzewiach, że zaraz mnie wyśmieje. Powie, że jestem żałosny, tak jak już kilka innych osób zrobiło to wcześniej. Rzuci mi w twarz oskarżenia bez wysłuchania moich racji. Kiedy przypomniałem sobie tamte sytuacje, od razu uruchomił mi się odruch wymiotny.

Jednak w miarę jak się zbliżał docierało do mnie, że wyraz jego twarzy nie był prześmiewczy. Uśmiechał się przyjaźnie, nawet radośnie. Szedł powoli, bez pośpiechu, ciągle patrząc w moją stronę. Narastający stres sprawił, że nie mogłem się ruszyć z mojego miejsca, trzymając w lewej ręce skrzypce, a w prawej smyczek. Jedynie kątem oka dostrzegłem jak klienci restauracji zaczynają powoli siadać. Przełknąłem ślinę i nawet chciałem coś do niego powiedzieć, jednak zaatakowało mnie coś gorącego i niezwykle mokrego.

– Nigdy… żaden… facet… nie doprowadził mnie… do takiego… staaanuuu – Zawyła osoba, która mnie chwyciła w niesamowicie silnym i wilgotnym uścisku. Kolorowy materiał na głowie zdradził, że była to Naomi. Dopiero jej reakcja na mój występ ocuciła mnie trochę i wyrwała z bezruchu.

– Nie wiem, czy to komplement – wyznałem, delikatnie klepiąc ja po plecach, nie do końca wiedząc jak się zachować w tej sytuacji. Miała spazmy i dreszcze, przez co cały czas się trzęsła, a jej łzy moczyły co raz większą powierzchnię moich ubrań.

– Oczywiście, że to komplement, pacanie – warknęła groźnie, odsuwając się ode mnie i uderzając mnie w pierś dłońmi. Zmarszczyła brwi, jej oczy i policzki były mokre, ale na jej ustach igrał uśmiech. – Ale to pierwszy i ostatni raz jak ryczę przez jakiegoś chłopaka, rozumiemy się?

– Naomi, chyba będziesz musiała kupić chusteczki – powiedziała pani Smith, która pojawiła się tuż obok nas. Jej oczy były również zaszklone, ale była uśmiechnięta. Położyła mi dłoń na ramieniu. – Bo będziesz jeszcze u mnie grał, prawda, chłopcze?

Czarnoskóra dziewczyna stojąca wciąż z dłońmi na mojej klatce piersiowej zrobiła naburmuszoną minę, zakładając ręce na siebie w obronnym geście. Wydała przy tym odgłos niezadowolenia, który przypominał trochę prychnięcie kota.

– Jeżeli pani chce – powiedziałem, czochrając sobie włosy, zakłopotany. Mimo mojej niechęci związanej z publicznością, w kawiarni utrzymywała się o wiele lepsza atmosfera niż u mnie w domu. Do tego umiarkowany chaos, który panował w tym miejscu, był niezwykle przyjemny, a zapach świeżego ciasta – zniewalający.

– No to mamy umowę! – Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Ale za taką grę to zasługujesz na więcej niż tylko kubek herbaty i ciasto.

– To nic takiego – skłamałem. Poczułem jak policzki mi się czerwienią przez mój brak szczerości. Mimo, że poznałem tą kobietę dopiero dzisiaj, źle się czułem oszukując ją. – Po prostu grałem.

– Nie bądź taki skromny – powiedziała, machając ręką w geście zniecierpliwienia. Najwyraźniej źle zinterpretowała mój rumieniec. – Zaraz przyniosę ci coś specjalnego.

Ruszyła w stronę kontuaru. Zauważyłem, że z kieszeni spodni wyciągnęła paczkę chusteczek i osuszyła sobie jedną oczy. Kiedy miała już zniknąć za zasłoną z koralików, która prowadziła na zaplecze, odwróciła się ostatni raz w moją stronę, jednak zwróciła się do stojącej obok mnie dziewczyny.

– A ty, Naomi, lepiej kończ rysunki moich kotów. – Swoje słowa zaznaczyła machając ostrzegawczo palcem. – Bo następnym razem nie wiem czy dostaniesz ciasto na kredyt.

Dziewczyna znów zrobiła urażoną minę, a z jej gardła wydobył się identyczny, koci dźwięk. Chyba za dużo czasu spędzała w towarzystwie tych zwierząt. W chwili, kiedy pani Smith zniknęła za zasłoną, ruszyła obrażona w stronę swojego stolika, zostawiając mnie sam na sam z Bezimiennym.
Mimo, że do tej pory starałem się ignorować jego obecność, teraz już nie mogłem tego dalej kontynuować. Stał kilka kroków ode mnie, wciąż uśmiechając się w ten sam sposób. Ponownie poczułem narastającą gulę w gardle i bolący brzuch ze stresu. Przełknąłem z trudem ślinę, czekając aż się odezwie. Wciąż byłem niepewny tego, jak zareagował na mój występ. W mojej głowie zaczęły się tworzyć różne scenariusze odpowiadające na jego odmienne reakcje.

– Dobrze, że umiesz lepiej grać na skrzypcach niż się bić – powiedział wreszcie, szczerząc zęby.

– Jak zawsze błyskotliwy – wypaliłem i przewróciłem oczami. Cały stres wyparował, uwalniając mój brzuch od nieprzyjemnego bólu. Gula w gardle również się rozpłynęła w powietrzu. Cały mój strach i wstyd były niepotrzebne. Nie wierzyłem, że mogłem się bać reakcji Bezimiennego. Mimo, że nie znaliśmy się dość długo, zawsze czułem się rozmawiając z nim komfortowo. Czemu miałby sobie stroić ze mnie żarty?

Bezimienny roześmiał się widząc moją reakcję.

– To był komplement, naprawdę – zarzekał się, jednak jego uśmiech mówił co innego. – Po prostu musisz poćwiczyć. Skoro umiesz używać swoich rąk do gry, to z biciem pójdzie ci jeszcze łatwiej.

– Chyba spasuję – wyznałem i ruszyłem w stronę kanapy, gdzie leżały moje rzeczy. Bezimienny poszedł za mną, zdejmując po drodze swoją kurtkę, którą później położył obok mojego płaszcza. Ułożyłem skrzypce w pokrowcu ze szczególną ostrożnością i opadłem na miękką kanapę. – Dzisiaj już trochę potrenowałem, jak już zdążyłeś zauważyć.

– Chyba jako worek treningowy – powiedział półgębkiem, również siadającej na tej samej kanapie co ja. – W ogóle, jak to się stało? Nic o tym wcześniej nie wspominałeś.

– Jakoś nie było okazji – odpowiedziałem, uciekając od niego wzrokiem. Sięgnąłem po mój kubek z herbatą i upiłem kilka łyków. Napój wciąż był gorący. – Po prostu znalazłem się w złym miejscu o złej porze.

– Ej, nie mów, że się wstydzisz. – Wychylił się, żeby spojrzeć mi w twarz. – Will, każdy chociaż raz w życiu oberwał. To normalna rzecz.

– Bardziej chodzi o to od kogo oberwałem – powiedziałem cicho, ale on mnie dosłyszał.
Przysunął się do mnie bliżej na kanapie. Po raz pierwszy od kiedy się poznaliśmy siedział tak blisko mnie. Dopiero teraz dojrzałem barwę jego oczu. Były bursztynowo-złote, niczym płynny gryczany miód, a wokół źrenic miał złote plamki. Do tego patrzył się na mnie szczenięcym wzrokiem, prosząc o dalszą opowieść.

Westchnąłem.

– Uderzył mnie mój znajomy z klasy. – Odwróciłem od niego wzrok. Zacząłem się kręcić na swoim miejscu, czując się niezbyt komfortowo w tej sytuacji. Wciąż nie nauczyłem się odpowiednio interpretować jego reakcji i nie wiedziałem jak może się zachować. – W sumie to ja powinienem był to zrobić po tym jak wytrącił mi z rąk moje skrzypce. Wymieniliśmy kilka zdań, on się uniósł i mnie zaatakował. Ja skończyłem jako szkolne pośmiewisko, a jutro rano obudzę się z fioletową twarzą.

– Kompletnie nie potrafisz opowiadać historii – powiedział po chwili, uśmiechając się krzywo. Mimo, że jego ton wydawał się lekki, usłyszałem jakieś dziwne echo w jego głosie. – Tego też powinieneś się nauczyć, tak jak bicia. – Po chwili namysłu dodał: – Na pewno chcesz się zemścić za to jak cię potraktował.

– To mnie akurat nie interesuje – wyznałem szczerze. – Nie widzę sensu się mścić za taką błahostkę. To tylko napędzi spiralę nienawiści jeszcze bardziej.

Bezimienny zmienił pozycję na kanapie, opierając się łokciami o kolana. Rękawy jego kraciastej koszuli podwinęły się, pokazując jego przedramiona. Dostrzegłem coś na jego lewym ramieniu. Dopiero kiedy skupiłem bardziej wzrok, zrozumiałem, że to tatuaż w kształcie kwiatu. Mimo, że znałem tą roślinę, nie mogłem sobie przypomnieć jak się nazywała.

– Ja, na twoim miejscu, załatwiłbym chłopaka tak, że nawet lekarz by go nie poznał po karcie dentystycznej. – Odwrócił się do mnie i, pomimo groźnych słów, parsknął śmiechem. Również się roześmiałem, chociaż nos mi to trochę utrudniał. Udzielił mi się jego humor i śmialiśmy się dopóki pani Smith nie wyszła z zaplecza, niosąc do stolika kolejny kawałek ciasta i kubek picia.

– Udało mi się uratować ostatni kawałek ciasta przed tymi zmorami – powiedziała stawiając talerzyk na stoliku. – Nie rozumiem czemu koty tak bardzo lubią tort bezowy.

– Proszę pani, naprawdę, to za dużo – powiedziałem widząc wielki kawałek białego ciasta z czerwono-różowym sosem. Do tego kolejny kubek herbaty. – Nie zjem tego wszystkiego.

– To podziel się ze swoim przyjacielem. – Uśmiechnęła się i wytarła ręce w fartuch. – Jeszcze raz ci dziękuję, chłopcze, za ten występ. To było naprawdę piękne.

– Niezmiernie mi miło, że przypadło pani do gustu moje wykonanie. I za pomoc, którą pani mi okazała.

– A tam, to nic takiego. – Machnęła ręką. – Odwdzięczyłeś mi się już i to nawet aż nadto. Jedyne, co mi pozostaje, to życzyć wam smacznego, chłopcy.

Odeszła, zostawiając nas z dwoma wielkimi kawałkami ciasta do podziału. Nigdy nie jadałem zbyt dużo słodyczy, więc moją jedyną nadzieją był Bezimienny. Zerknąłem na niego akurat w momencie, kiedy pochwycił w swoje ręce wielki kawałek ciasta bezowego.

– Mogę? – zapytał, znów robiąc wielkie psie oczy. W zamiłowaniu do słodyczy i robieniu rozczulających min dorównywał mojej młodszej siostrze.

– Bierz – powiedziałem, śmiejąc się. Wypiłem kolejne kilka łyków mojej herbaty. – Nie przepadam za słodyczami.

– Jak to? – Zdziwienie pojawiło się na jego twarzy. – Przecież to niemożliwe, żeby nie lubić słodyczy.

– Nie to, że nie lubię – wyjaśniłem. – Po prostu nie przepadam. Są dla mnie za słodkie.

– Cóż. – Westchnął, jednak szeroko się uśmiechnął. – Więcej dla mnie.

Podczas gdy ja dopijałem resztkę herbaty z mojego kubka, Bezimienny wciągnął swój kawałek tortu. Kiedy opuściłem naczynie i dojrzałem, że na jego talerzu zostały tylko okruszki, zachłysnąłem się ostatnim łykiem mojego napoju. Wywołało to u niego kolejny dzisiaj już wybuch śmiechu, a moja groźna mina wcale go nie uspokoiła. W końcu, dzięki temu że Bezimienny klepnął mnie kilka razy w plecy, pozbyłem się ostatnich kropel napoju z moich płuc.

– Ależ ty pomocny – powiedziałem, krzywiąc się, kiedy usłyszałem mój suchy głos. – Mogłem się udusić, a ty się tylko śmiałeś.

– Wybacz, ale taki jestem z natury. – Wzruszył ramionami. – Wszystko mnie śmieszy. Ale ostatecznie ci pomogłem, więc nie narzekaj.

– Tak, dopiero kiedy wyplułem sobie płuca – powiedziałem, starając się zabrzmieć poważnie. Jednak w jego towarzystwie nie umiałem tego zrobić. Roztaczał jakąś dziwną aurę, która sprawiała, że wszystko w jego pobliżu stawało się zabawniejsze i infantylne. Czułem się niczym w bańce mydlanej, odcięty kompletnie od świata, w dziwnej przestrzeni gdzie wszystko działo się tak jak chciało.

W odpowiedzi jedynie się uśmiechnął.

***

Chłód nocnego powietrza nie zelżał pomimo ciepłych dni niosących ze sobą wiosnę. Poprawiłem po raz kolejny kołnierz mojego cienkiego płaszcza, mając nadzieję, że chociaż trochę mnie to ogrzeje. Moje nieudolne próby obserwował Bezimienny, uśmiechając się szyderczo.

– Taki kawałek materiału nie ochroni cię przed chłodem z północy – mruknął chłopak. On miał na sobie ciepłą, puchową kurtkę, a szyję chronił szalikiem. Zmrużyłem oczy, przeklinając się w myślach po raz tysięczny, że nie pomyślałem o czymś cieplejszym. – Ciesz się, że nie ma już śniegu.

– Z tego akurat się nie cieszę – odpowiedziałem. Starałem się ogrzać ręce ciepłym oddechem, jednak moje starania spełzły na niczym. – Miałbym jakiś namacalny dowód, że na dworze jest zimno.

– Myślałem, że jesteś bardziej domyślny. – Uniósł brew w zdziwieniu, a na jego ustach wciąż gościł uśmiech. – Najwyraźniej się myliłem.

Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Westchnąłem i wsadziłem ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła, patrząc, jak miasto zmieniło się w nocy. Światła rozbłysły, szyldy zaświeciły się nowymi kolorami, po ulicach szło mniej ludzi niż zazwyczaj. Mijali nas różni przechodnie, od zakochanych par, przez bezdomnych do imprezowiczów. Przy tak dużej ilości obcych dobrze się czułem mając przy boku kogoś, kogo lepiej znałem. Pomimo faktu, że zapadła między nami cisza, nie przeszkadzało mi to. Cieszyłem się obserwując z kimś nocne życie tej metropolii.

– To pierwszy raz od kiedy pamiętam jak wybrałem się na spacer po Nowym Jorku o tak późnej godzinie – wyznałem, przerywając ciszę. Bezimienny spojrzał na mnie. – Zazwyczaj wracam wcześnie, żeby móc jak najwięcej ćwiczyć.

– Czy ty masz w ogóle jakieś życie poza muzyką? – zapytał, posyłając mi kpiarski uśmiech. Mimo, że pytanie żartobliwe, moja odpowiedź była kompletnie szczera.

– Nie – odparłem. – Muzyka jest moim życiem. I nie. – Zobaczyłem na jego twarzy wahanie i chęć zadania tego samego pytania, które słyszałem wcześniej setki razy. – Nie brakuje mi niczego.

– Nie mówisz tego jakbyś był kompletnie przekonany – zauważył.

– Nigdy nie jestem pewny tego, co mówię – mruknąłem do siebie, lecz Bezimienny to dosłyszał. Moja ręka powędrowała na tył głowy i zaczęła czochrać krótkie włoski nad karkiem.

– A to ja myślałem, że jestem dziwakiem pośród nas dwóch – powiedział, szczerząc zęby. Na moich wargach też się pojawił uśmiech.

Dochodziła już 22. kiedy wyszliśmy z kawiarenki pani Smith. Chciałem wyjść stamtąd sporo wcześniej, jednak rozmowa z Bezimiennym pochłonęła mnie w nieznanym mi dotąd stopniu. Na początku rozmawialiśmy o błahostkach, jednak z czasem nasza rozmowa stała się poważniejsza. Mimo jego nonszalancji nie był ignorantem, a wiedza, którą posiadał, miło mnie zaskoczyła. W pewnych momentach to ja czułem się zażenowany moim niewielkim zasobem wiadomości w porównaniu do niego. Cieszyłem się, że nie reagował na moje braki w wiadomościach oszczerstwami tylko tłumaczył na spokojnie, gdzie popełniłem błąd. Do tego był pierwszą osobą, z którą dobrze rozmawiało się na temat mnie samego. Bezimienny musiał poczuć to samo w stosunku do mnie, ponieważ on również wyznał mi kilka rzeczy na swój temat.

Przyjechał do Nowego Jorku z wymiany uczniowskiej w gimnazjum. Jego wyniki w nauce były tak dobre, że dostał stypendium w świetnym liceum. Jednak kiedy chciał się dostać na studia, cel nie był aż tak łatwy do osiągnięcia. Dodatkowo jego marzeniem było dostać się do któregoś z uniwersytetów z Ivy League. Zatrudnił się w księgarni, ponieważ musiał opłacić czesne, a setki woluminów, z którymi obcował na co dzień pozwalały mu poszerzać wiedzę, nie tylko w obranym przez siebie kierunku studiów.

Jego pragnienie wiedzy było porażające i zaraźliwe. Kiedy zaczął opowiadać o chemii molekularnej, starając się wyjaśnić z czego tak naprawdę złożony jest nasz świat, sam zechciałem sięgnąć do książek, aby lepiej zgłębić ten temat. Do tego światło w jego oczach, które się wtedy pojawiało, było niezwykłe. Nawet Robert, mój brat, kiedy jeszcze z nami mieszkał i rozwiązywał trudne równania matematyczne nie był do tego stopnia poruszony, a proszony o wyjaśnienie, co robi, jedynie zbywał natręta ręką.

– Czy nie czujesz się czasem samotny? – zapytał mnie nagle Bezimienny przerywając moje rozmyślania. Zesztywniałem i spojrzałem na niego. Wzrok miał zwrócony przed siebie, jednak jego oczy zaszły mgłą, jakby w ogóle nie patrzył. Wydawał się spięty, a jego luźne podejście nagle wyparowało.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałem z westchnięciem, uznając to za najlepszą odpowiedź na jego pytanie. Oprócz tego nie chciałem na nie odpowiedzieć. – Zawsze byłem sam, więc do tego przywykłem.

– To nie jest żadna odpowiedź – zauważył. W końcu na mnie spojrzał. Jego wzrok był przenikliwy, a w bursztynowych oczach kryło się coś dziwnego.

– Nigdy szczerze o tym nie myślałem – skłamałem. Mimo, że świetnie mi się z nim rozmawiało, nie umiałem się jeszcze zdobyć na kompletną szczerość.– Zawsze były inne rzeczy do zrobienia. Muzyka wypełniała moje życie, więc nie czuję, że czegoś mi brakuje.

– Rozumiem – powiedział, patrząc na mnie badawczym wzrokiem. Miałem nadzieję, że nie zauważył mojego wahania w głosie, kiedy odpowiadałem. Po dłuższej chwili przetarł sobie palcami oczy. – Wybacz, kiedy jestem zmęczony zaczynam trochę za dużo myśleć.

– Myślenie nie jest niczym złym.

– Był kiedyś taki filozof, Erazm z Rotterdamu. – Kiwnąłem głową na znak, że pamiętałem to nazwisko. Znów odwrócił ode mnie wzrok wpatrując się w przestrzeń. – Napisał rozprawę o pochwale głupoty. Satyryczny utwór, który miał ośmieszyć kler i tak dalej. Jednak nie tylko to. Zauważa, że człowiek, który mniej rozmyśla, analizuje, tak naprawdę prowadzi szczęśliwsze życie. Tak jak dziecko, nie wiedząc co tak naprawdę go otacza. Bez świadomości czym jest naprawdę świat.

– Do czego pijesz? – zapytałem.

– Czy ciebie nie męczy to, że nie możesz się odciąć od ciągłego analizowania wszystkich i wszystkiego? – zapytał zmęczony, a na jego ustach zakwitł smutny uśmiech. – Cięgle nasze umysły pracują, rozkładając wszystko na co raz mniejsze kawałeczki. Wymyślamy rzeczy, które nie istnieją. Tworzymy teorie bez sensu tylko po to, żeby o czymś myśleć. Czasami chciałbym być tak beztroski jak oni. – Wskazał głową na drugą stronę ulicy, gdzie szła grupka nastolatków w naszym wieku z papierowymi torbami w rękach, w których prawdopodobnie był schowany alkohol. – Chciałbym nie musieć myśleć. Ale po prostu nie potrafię.

– Świetnie cię rozumiem – powiedziałem cichym głosem. Sam czułem się często podobnie, jednak wtedy, kiedy chodziło o moje zdolności. Od kiedy zacząłem grać na skrzypcach chciałem umieć stworzyć jakiś utwór. Miałby to być mój sposób na wyrażenie siebie. Jednak nigdy nie potrafiłem tego zrobić. Zawsze używałem cudzych dzieł, aby pozbyć się tego, co czułem, wyrazić siebie. Rozmyślałem o utworach, starając się wymyślić coś własnego. Czasem byłem tak zajęty tą myślą, że nie przesypiałem całych nocy. – Nie analizuję wszystkiego tak jak ty, ale wiem co masz na myśli.

– Cieszę się. – Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy nie dotarł do jego oczu. – Jeszcze raz przepraszam. Po prostu wieczorami wpadam w taki dziwny nastrój i wszystko roztrząsam.

– Nie przeszkadza mi to – odpowiedziałem, posyłając mu wyrozumiały uśmiech. – Miło mi, że moje podejrzenia co do ciebie się nie potwierdziły.

– Tak? – zapytał, a jego mina w końcu stała się szczera. – Opowiedz mi o tym.

– Pewnego dnia – zbyłem go. – Dzisiaj mi chyba odpadnie język, a jutro obudzę się z potwornym bólem gardła.

– Ale musisz przyznać, że spędziłeś miło czas – zauważył.

– Tak, ale raczej ta druga część popołudnia.

– Nie przesadzaj – machnął ręką. – Gdybyś nie dostał, nigdy nie znalazłbyś tego miejsca.

– Wieczny optymista – mruknąłem pod nosem. – I dziękuję za tego żurawia. Nie wiedziałem, że znasz się na origami.

– Nie przesadzaj. Dziękujesz mi dzisiaj już kolejny raz. Musiałem czymś zając ręce, a żurawie są najłatwiejsze do złożenia.

– Ja tam bym tego nie bagatelizował – odparłem. – Zawsze jest miło dostać coś własnoręcznie zrobionego.

– To ty tego nie przeceniaj – odpowiedział. – To tylko kartka papieru z kilkoma zagięciami.

Westchnąłem, świadomy, że nie wygram z nim tego sporu. Byłem już dość zmęczony, nie chciałem kłócić się o wartość papierowego żurawia z serwetki. Mimo, że odprowadzanie Bezimiennego było przyjemne, czułem już pierwsze oznaki zmęczenia. Z każdym krokiem czułem więcej piasku pod moimi powiekami.

Po pokonaniu kolejnej przecznicy doszliśmy w końcu do nabrzeża rzeki Hudson. Światło księżyca w pełni odbijało się od wody, tak samo jak światła zabudowań z drugiego brzegu, oświetlając stare, zaniedbane kamienice. Tynk poodpadał, niektóre okna były wybite, niektóre wejścia zostały zabite deskami. Nigdy bym nie podejrzewał, że Bezimienny mógłby mieszkać w takim miejscu.

– Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – powiedział Bezimienny, kiedy podszedł do drzwi wejściowych kamienicy stojącej najbliżej rzeki. Stanąłem obok niego, dopiero teraz dostrzegając, że był ode mnie troszkę wyższy. – Miło mi się z tobą rozmawiało.

– To nic takiego – powiedziałem, uśmiechając się krzywo. – To ja powinienem ci dziękować za wymówkę, dlaczego nie powinienem wracać do domu.

– Domyślam się. – Znów się uśmiechnął i wyciągnął ku mnie rękę. – Liczę, że niedługo to powtórzymy.

– Ja również – odparłem i uścisnąłem jego dłoń. – Liczę, że w przyszłości twoje SMSy nie będą jedynie dotyczyły spadających książek.

– Oczywiście. – Parsknął śmiechem i puścił moją rękę. Wsadził klucz do drzwi wejściowych i nim przekręcił. Wszedł do wnętrza klatki schodowej, która nie wyglądała dużo lepiej niż budynek z zewnątrz. – Do zobaczenia, Will.

Uniosłem rękę w geście pożegnania. Miałem się już odwrócić i ruszyć do domu, kiedy do głowy przyszła mi jeszcze jedna rzecz, o którą musiałem go zapytać.

– Bezimienny! – zawołałem, mając nadzieję, że jeszcze stał za drzwiami. Otworzył je i wychylił się.

– Tak? – zapytał, szczerząc zęby.

– Czemu nie masz imienia?

– Kiedyś ci to wytłumaczę, Will – powiedział. – Ale jeszcze nie teraz. Jest na to za wcześnie. A teraz już idź do domu, bo zaśniesz zaraz na stojąco.

Po tych słowach zamknął drzwi, posyłając mi ostatni uśmiech. Ruszyłem w stronę najbliższej stacji metra, a w mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl.

Kim on jest?

5 komentarzy:

  1. Bosh, wreszcie coś między nimi zaczyna się dziać <3
    Mówiłam już, że świetnie piszesz ;*
    Weny ^w^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Można wiedzieć, kiedy zakładka z bohaterami się wypełni? :)

      Usuń
  2. Weny.:-) Zagladam z nadzieją na nowy rozdzial, a tu d... Masz super styl pisania, który wciąga. Szkida, że rozdzialy pojawiają się tak rzadko.:-(
    Gab.

    OdpowiedzUsuń
  3. Katalog Euforia dokonuje przedświątecznych porządków i segreguje blogi z zakładki "Yaoi", aby stworzyć również odrębną kategorię "LGBT". Jako że twój blog znajduje się w "Yaoi", prosiłabym o doprecyzowanie, do której z zakładek powinien należeć - pozostać w "Yaoi" czy zostać dodanym do "LGBT". O odpowiedź wraz z tytułem bloga proszę tutaj: http://katalog-euforia.blogspot.com/p/pytania.html

    OdpowiedzUsuń
  4. smutno, że już tego nie kontynuujesz

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy